Czasami podróżujesz na konwenty tatuażu z całą rodziną. Czy to pomaga w skupieniu się na pracy, czy przeszkadza?
Wyjazdy na konwenty z całą rodziną to naprawdę świetna zabawa! Chyba każdy chciałby usłyszeć takie cukierkowe odpowiedzi, zwłaszcza niezakończone żadnym „ale…” 😉
Z mojego doświadczenia każdy wyjazd rodzinny, z dziećmi poniżej pewnej granicy wiekowej, jest ciężką pracą. Pierwszy konwent z chłopakami zaliczyliśmy w 2015 roku. Synowie mieli wtedy – ło matko! teraz to sobie uświadomiłam 😉 – 5 i 7 lat… a wydawali się wtedy tacy duzi… W naszym przypadku podczas konwencji ja tatuuję, a na Wojtka spada odpowiedzialność związana z opieką nad chłopakami, organizacja ich czasu etc. Ten podział ról bardzo pomaga w skupieniu się na pracy – nie jest jednak tak, że wyjazd z dziećmi dodaje koncentracji.
Konwenty w Polsce często są/były – przygotowane na odwiedziny rodzin z dziećmi – konwent w Poznaniu miał rewelacyjną salę zabaw, Tattoofest – animatorki. Na zagranicznych imprezach tego aspektu brakowało – dlatego z chłopakami wybraliśmy się wspólnie tylko na dwa wydarzenia: konwencja w Wenecji i festiwal tatuażu i kultury etnicznej na Majorce. Wenecja – bo wiedzieliśmy, że miasto na wodzie jest samo w sobie dużą atrakcją i będzie fajnym wspomnieniem. Z kolei na Majorkę leciała masa naszych przyjaciół z całego świata i nie mogliśmy takiego wydarzenia opuścić. Ostatnim naszym wspólnym konwentem była Łódź i bardzo dobrze ten wyjazd wspominamy. Chłopcy byli już na tyle duzi i samodzielni, że taki wyjazd stał się większą frajdą, a mniejszym obciążeniem; nie trzeba było prowadzić za rękę i pilnować na każdym kroku – wiedzieli gdzie jest nasz boks, a w razie awarii mieli szukać Ewy Sroki albo Maksa Pniewskiego.
Trochę żałuję, że od wybuchu pandemii nie jeździmy… może w przyszłym roku… Co mogę powiedzieć na pewno: wyjazdy – zwłaszcza te zagraniczne – otworzyły moje dzieci na języki obce, na kontakty z ludźmi – i to jest jedną z tych rzeczy, które wiem, że zrobiliśmy dobrze i jestem z nich dumna.