Focus mode

Piotr Bemben

Piotr Bemben

Na samym początku naszego wywiadu chciałam się Ciebie zapytać o Twoją historię związana z rysunkiem, a potem z tatuażem. Jak to się wszystko zaczęło?

Rysowanie od zawsze było dla mnie zabawą. Uwielbiałem i nadal uwielbiam nurkować w świat wyobraźni, zostawiając wszystko inne gdzieś daleko.

Rysowałem odkąd pamiętam. Najstarszy wspomnienie z rysowania to kuchnia w moim rodzinnym domu, gdzie siedzę przy stole, ledwo wystając ponad blat i rysuje byle co nie potrafiąc tego nawet nazwać. Starszy brat wskazywał mi rzeczy, na które powinienem zwrócić uwagę i je poprawić.

Widząc postępy coraz bardziej mnie to kręciło. W podstawówce kółka plastyczne, na koloniach tatuaże długopisem na rękach i w końcu Liceum Plastyczne w Jarosławiu.

Tam przestała to być tylko odskocznia, a stała się solidna praca nad szlifowaniem swoich umiejętności. Wiedziałem, że na tym będę opierał swoją przyszłość i chciałem być możliwie jak najlepszy. Rysowałem, malowałem i rzeźbiłem więcej od innych. Mieliśmy małą grupkę przyjaciół, z którymi wzajemnie się napędzaliśmy. Mieszkaliśmy wszyscy w internacie połączonym z budynkiem szkoły. Po zajęciach w szkole rysowaliśmy modeli lub malowaliśmy martwą naturę aż do kolacji.

Po kolacji trochę „odreagowania”, a następnie szkicowanie do późnych godzin. To właśnie tam podjąłem decyzję, że będę robił tatuaże, więc zacząłem pracować jeszcze więcej. Przerwę między liceum a studiami wykorzystałem na tatuowanie na kanapie w domu. Zbudowałem portfolio i ruszyłem do Krakowa.

Studia były bardziej narzędziem, żeby wyrwać się z małego miasteczka. Po 2 miesiącach pobytu w Krakowie udało mi się dostać do studia tatuaży. Tatuując pod okiem profesjonalistów szybko zacząłem wskakiwać na wyższe etapy rozwoju. Moje podejście i wartości z liceum się nie zmieniły, więc pracowałem za trzech. Studiowałem malując, rysując i rzeźbiąc do popołudnia, a następnie do późnego wieczora tatuowałem. Pracowałem w studium również w soboty i niedziele.

Byłem zmotywowany tym, że w tamtym okresie odchodziła ze studia, w którym pracowałem cała grupa potężnych nazwisk budujących markę studia. Chciałem ich zastąpić i stać się mocnym filarem tego miejsca. Studia rzuciłem po siedmiu miesiącach. Chciałem skupić się tylko na tatuowaniu.

Po wieloletniej pracy w salonach tatuażu zdecydowałeś się zostać współwłaścicielem nowego studia tatuażu w Krakowie. Po czasie jak oceniasz tę zmianę? Lepiej pracować u kogoś czy samemu być sobie szefem?

Zdecydowanie lepiej pójść na swoje, ale trzeba być na to gotowym. Przygotować się i swoje przepracować. Pójście na swoje wiąże się z nowymi wyzwaniami. Ta droga była dla mnie czymś oczywistym. Była kwestią czasu. Chcę stworzyć swoje miejsce w tym świecie, na moich zasadach.

Nie każdy tego potrzebuje. Dla niektórych może to być nawet niewskazane. Trzeba być ze sobą szczerym, ponieważ pochopne decyzje mogą mieć swoje konsekwencje. Niektórzy chcą przyjść do studia, zrobić swoje, szybko się zwinąć i już nie myśleć o „pracy”. Idąc na swoje tak się nie da.

Mnie to poczucie odpowiedzialności i świadomości, że teraz tylko ode mnie zależy jak to się będzie wszystko toczyć, uskrzydla. To skok na wyższy level. Rozwój, nowy etap. Więcej pracy, ale i wolności.

Studiowałeś na Akademia Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie. Czy uważasz, że każdy tatuator powinien skończyć jakąkolwiek szkołę związaną ze sztuką i potrafić malować, rysować, żeby zostać artystą tatuażu?

Niekoniecznie musi kończyć szkołę, czy studia, ale koniecznie musi umieć rysować.

Ciężko samemu narzucić sobie dyscyplinę, a szkoła od Ciebie tego wymaga, więc jest łatwiej. Można być rzemieślnikiem, można też podchodzić do tego jako typowa praca. Znam nawet tatuatorów, którzy nie lubią tego robić. Wszystko jest kwestią ambicji. Ja chcę czegoś więcej. Chcę ciągle się rozwijać i staram się znaleźć czas, żeby nadal rysować i działać poza samym tatuażem, mimo że z czasem jest coraz ciężej.

Prywatnie od kilku lat jesteś żonaty. Jak ważne w zawodzie tatuatora jest Twoim zdaniem wsparcie drugiej osoby?

Każdy człowiek potrzebuje wsparcia. Szczególnie w ciężkich momentach jest ono na wagę złota.

Gdy wracam po ciężkim dniu do domu to ładuję baterię. Głośny śmiech, wygłupy i rodzinne ciepło jest czymś niezastąpionym. Agatka jest moją najlepszą przyjaciółką. Jest ogromnym wsparciem, a razem jesteśmy drużyną, która ze wszystkim sobie poradzi. Każdemu życzę, żeby miał obok siebie taką osobę. We dwójkę jest łatwiej.

W grudniu ubiegłego roku pierwszy raz wystąpiłeś publicznie na Konferencji Tatuatorskiej we Wrocławiu. Opowiedz nam proszę, o czym było Twoje wystąpienie i jakie emocje Ci towarzyszyły.

Było to coś niezwykłego. Zacznę od tego, że wystąpień publicznych strasznie się bałem.

Strach mnie paraliżował i nigdy nie chciałem zabierać głosu. Postanowiłem to w sobie w końcu przełamać. Nienawidzę się stresować, więc paradoksalnie wskoczyłem w coś, co faszerował o mnie największym stresem. Wiedziałem, że jeśli to pokonam to granica rzeczy stresujących znacznie się przesunie, a sytuacje, które na co dzień mogły wywołać u mnie dyskomfort znikną całkiem, bo są niczym w porównaniu z wystąpieniem publicznym w ogromnej sali kinowej dla prawie 200 osób.

To bardzo trudne, żeby w takiej sytuacji panować nad sobą, swoim ciałem, swoim głosem i mimo tych 200 par oczu obserwujących każdy twój ruch brzmieć jak autorytet. Dawno nie robiłam rzeczy, która w takim stopniu mnie rozwinęła i popchnęła na przód. Solidnie się do tego przygotowałem i tu muszę znowu zaznaczyć, że nie podołałbym temu w takim stopniu, gdyby nie moja Żonka, która jako prezent urodzinowy umówiła mnie na prywatne, jednodniowe szkolenie z wystąpień publicznych z profesjonalnym mówcą.

Wystąpienie było o pracy z klientem. Rzecz niby oczywista na pierwszy rzut oka, a jednak jest to sprawa bardzo bagatelizowana w naszym zawodzie. Popełniamy dużo rażących błędów i zapominamy, że to po naszej stronie jest, aby klient dobrze się czuł i był zachwycony nie tylko samym tatuażem, ale całym procesem, całym dniem. Nasz sukces w dużej mierze zależy od pracy z klientem. Trzeba połączyć wszystkie filary, jakie tworzą „profesjonalnego tatuatora” i zrobić z tego mieszankę wybuchową, a przynajmniej się starać.

Każdy potrzebuje czasami odpocząć i odreagować po ciężkiej pracy. Jaki Ty masz sposób na udany relaks?

Praca tatuatora potrafi wypompować człowieka z sił. W trakcie dnia jesteśmy otoczeni bodźcami.

Tak jak wspomniałem wcześniej na głowie nie mam samego tatuowania. Prowadzę dużo dodatkowych projektów, współprac, zleceń i tak dalej. Nie obijam się.

Rok po roku staje się coraz większym domatorem. Po pracy potrzebuję odreagować. Czas we dwójkę jest dla mnie najcenniejszy. Uwielbiam kryminały, książki, seriale. Z paczką przyjaciół staramy się spotykać regularnie przy pokerze ze szklanką whisky. Jestem też ogromnym smakoszem, więc z grupą przyjaciół wyskakujemy do ulubionych restauracji albo robimy sobie z żonką randkę. Staramy się też wyjeżdżać od czasu do czasu, żeby dać sobie w ten sposób prezent za ciężką pracę. Po niej odpoczynek smakuje najlepiej. Gdy odwiedzamy moje rodzinne strony to czas mija na ogniskach, grillach z rodziną i przyjaciółmi w otoczeniu przyrody, lasów, rzek, łąk i pól.

Moje hobby stało się moją pracą, więc często wieczory mijają mi na rozkminianiu dziarek, projektów, planowaniu czy po prostu rysowaniu.

Gdybyś nie został tatuatorem to, w jakim zawodzie byś siebie dzisiaj widział?

Zapewne robiłbym Conceptarty do gier, rysowałbym ilustracje i malował. Jeśli miałby to być zawód w ogóle niezwiązany ze sztuką to koniecznie związane z przyrodą.

Często podczas Konwentów Tatuażu zostajesz wyróżniony i nagrodzony przez jury podczas konkursów. Zdobyłeś już na pewno mnóstwo nagród! Czy one w jakimś stopniu sprawiają, że czujesz się bardziej pewny siebie jako tatuator?

Do konwencji oraz konkursów podchodzę w czysto marketingowy sposób. Mam do tego wszystkiego dystans. Szczególnie do nagród, ale konsekwentnie spełniam swoje założenia.

Opóźniona gratyfikacja. Jedna konwencja za dużo nie zmieni, ale jeśli jeździ się co rok, a nagród ma się 17 to na pewno wpływa to korzystnie na wizerunek i budowanie marki osobistej. Szczególnie zachęcam do konwentów osoby, które są na początku swojej kariery.

Mamy najlepszy zawód na świecie a droga po progres to wspaniała przygoda. Życzę wszystkim artystom wytrwałości i dziecięcej frajdy z tego, co robią. Zdrówko !