Focus mode

„Nadal czuję w sobie ten ogień!”

„Nadal czuję w sobie ten ogień!”

Marcin Pacześny – twórca Tattoo Konwentu, jego główny organizator oraz właściciel sieci studiów Zajawa Tattoo – opowiada o trudnych początkach, największych przeszkodach oraz nadziejach na przyszłość branży tatuatorskiej. Jego pasja, doświadczenie i zaangażowanie sprawiło, że Tattoo Konwent stał się największą tego rodzaju konwencją tatuażu w kraju, którą każdego roku odwiedzają najlepsi artyści z branży, a także tysiące fanów!

Już 5 i 6 listopada w samym centrum Polski rozpocznie się ostatnie w tym roku wielkie święto tatuażu – Łódź Tattoo Konwent powered by Perła. Festiwal nie tylko hucznie zakończy tegoroczną serię, ale będzie również jubileuszową, 40. odsłoną imprezy. Z tej okazji porozmawialiśmy z jego pomysłodawcą i twórcą.

Zacznijmy od genezy. Jak wyglądały Twoje początki w branży tatuażu?

Marcin Pacześny: W wieku piętnastu lat zrobiłem sobie pierwszy tatuaż w mocno chałupniczych warunkach. Nie wiedziałem wtedy czym jest branża. To był dla mnie zupełnie nowy świat, ale już wtedy czułem potrzebę wniesienia do niego jakiejś zmiany. Potrzeba było dobrych 10 lat, abym poczuł się na tyle pewny, by zacząć realizować to postanowienie. Po drodze poznałem kilku artystów pracujących w domowym zaciszu, aż ostatecznie trafiłem do salonu prowadzonego przez mojego, jak się z czasem okazało, długoletniego przyjaciela. To był zdecydowanie punkt zwrotny – wspólnie zaczęliśmy myśleć nad szerszym projektem dotyczącym tatuażu.

Jak narodził się pomysł na Tattoo Konwent?

M.P.: To był absolutny spontan. Decyzja podjęta z dnia na dzień, która przerodziła się w konkretne działania, a niestety były one obarczone mnóstwem błędów i niepowodzeń. Sam zachodzę w głowę, w jaki sposób projekt przetrwał? Chodzi mi o to, że ilość niedociągnięć była wręcz legendarna. A jednak coś w tym wszystkim było. Wydaje mi się, że płonący w nas ogień pasji był zdolny pokonać wszelkie piętrzące się trudności – i tak od narodzenia się pomysłu przeszliśmy do jego realizacji. Z perspektywy czasu to właśnie początki stanowią dla mnie niezwykłe wspomnienia. Tych wszystkich trudów i niepewności prawdopodobnie już nigdy nie przeżyję.

Czym tak naprawdę jest dla Ciebie Tattoo Konwent – jesteś przewodnikiem, obserwatorem branży, czy może masz misję?

M.P.: Myślę, że każdym po trochu. Chociaż może najbliżej mi do wizjonera z misją. Od zawsze byłem przeciwnikiem ograniczania dostępu do branży, tworzenia pewnego rodzaju elitarności.  Zależało mi na tym, by kultura tatuażu była dostępna dla każdego. Chciałem razem z całym Tattoo Konwentem nieść „kaganek tej sztuki pod strzechy”. Uważam, że to nam się udało. Na przestrzeni lat dołożyliśmy całkiem sporą cegiełkę do rozwoju branży. Jestem wdzięczny, że obrana lata temu misja wciąż trwa, a na horyzoncie czekają kolejne wyzwania.

Jak zmieniał się Tattoo Konwent na przestrzeni lat – czy zauważasz istotne zmiany między pierwszymi edycjami, a tymi, które wydarzyły się ostatnio?

M.P.: Tattoo Konwent dojrzewał razem ze swoim odbiorcami. Wyszliśmy z klimatycznych, aczkolwiek uciążliwych miejsc, do profesjonalnych hal. Wokół festiwalu powstała cała rodzina złożona z osób od lat budujących ten vibe. Czuję, że wszyscy razem tworzymy coś wyjątkowego, a ilość pomysłów, jaka płynie ze strony ekipy, chociażby agencji Highlite, z którą współpracujemy od ponad 8 lat, jest wręcz niesamowita. To bardzo duża zmiana jakościowa, która nastąpiła w ciągu tych 12 lat istnienia konwentu, bo takie kontakty pozwoliły nam przetrwać niejedno zawirowanie. Siłą festiwalu od zawsze byli ludzie – niezastąpieni, pełni zapału i świeżych pomysłów. Czuję, że z takim wsparciem przetrwamy wszystko. A dodatkowo coś wewnątrz mnie mówi, że jeszcze sporo namieszamy w branży!

Jaka była największa przeszkoda w czasie przygotowań do wszystkich 40 edycji Tattoo Konwentu? Czy miałeś momenty lub myśli, że to już koniec festiwalu?

M.P.: Wielokrotnie! Moi bliscy czasem mają dość mojego marudzenia o tym, że kończę z organizowaniem czegokolwiek. Wydaje mi się jednak, że zwykle ma to miejsce przed konkretnymi edycjami lub w trakcie jakiegoś intensywnego ciągu organizacyjnego – na przykład wtedy, gdy festiwal odbywał się aż co trzy tygodnie. Gdy emocje trochę opadają, zaczynam tęsknić za tym wszystkim i właściwie już nie wyobrażam sobie swojego życia bez Konwentów. Dopuszczam myśl, że kiedyś porzucę organizowanie Tattoo Konwentu albo być może ograniczę się do jednej edycji w roku. Jednak to jeszcze nie ten czas. Nadal czuję w sobie ten ogień!

W trakcie pandemii było ciężko, o czym nie warto chyba nawet wspominać… To był jeden, jedyny raz, kiedy byłem przekonany, że impreza zupełnie zmieni swój format. Na szczęście festiwal nie tylko przetrwał, ale wręcz mocno się rozwinął. I pięknie!

Jesteś właścicielem studia tatuażu. Czy to pomaga w byciu organizatorem tego typu imprezy?

M.P.: Na pewno! Aktualnie wylądowałem w Żarach i tu otworzyłem kolejną filię „Zajawa Tattoo”. Siedzę na recepcji, rozmawiam z ludźmi, znów od podstaw chłonę ich oczekiwania i przemyślenia na temat tego, czym jest tatuaż. To taki powrót do korzeni. I super! Zwykle po okresach takiego zbliżenia się do sedna sprawy, w mojej głowie pojawiają się zupełnie nowe pomysły. Niektóre z nich mają szansę wpłynąć na to, jak wyglądają Konwenty. Nie mam oporów przed zmianami, nawet jeśli miałyby one być radykalne.

Oprócz bycia organizatorem i właścicielem studia, zajmujesz się również fotografią – czy doświadczenie fotografa wpływa na Twoje postrzeganie tatuaży?

M.P.: Na pewno! Pomaga w spojrzeniu na tatuaże pod kątem artystycznym. W fotografii istnieją dokładnie te same zasady, co w tatuażu. Aby zrobić dobre zdjęcie, trzeba rozumieć wpływ światła na otoczenie. Potrzebne jest zrozumienie zasad kompozycji i dobierania kolorystyki. Przecież dokładnie tych samych narzędzi używa się także przy wykonywaniu tatuażu! Nic dziwnego, że sporo artystów-tatuatorów jest także dobrymi fotografami. Naturalnie przenoszą zdobyte doświadczenie na wykonywanie zdjęć, które jest również pracą artystyczną.

Jak nazwałbyś dzisiejszą epokę tatuażu? Zauważasz może jakieś nowe kierunki rozwoju branży?

M.P.: Według mnie weszliśmy w epokę „normalizacji”, o ile można użyć takiego słowa. Przed zamieszaniem związanym z covidem mieliśmy okres chorej „prosperity”. Chorej, ponieważ okazywało się, że wystarczy zrobić cokolwiek, nie dbać o jakość, a przy tym czerpać zyski. Świat nie powinien tak funkcjonować. Teraz koniunktura na wszelkie dobra luksusowe (a tatuaż do nich należy) mocno spadła, więc zostają najlepsi lub ci, którzy wnoszą do swojego otoczenia coś pozytywnego. Według mnie jest to okej. Festiwale cierpią na mniejszą frekwencję, a to zmusza do kreatywnego poszukiwania nowych dróg.

Tatuatorzy w Polsce. Teraz, a kiedyś? Widzisz jakieś zmiany?

M.P.: Polscy artyści tatuażu wykonali niesamowity progres i od kilku lat należą do czołówki tatuatorów w Europie. Z artystów, którym brakowało pewności siebie, ewoluowali do osób świadomych swojej wartości i ponadprzeciętnych umiejętności. Naprawdę miło jest patrzeć na osoby, które kiedyś zaczynały od Tattoo Konwentu, a dziś zgarniają nagrody na najbardziej prestiżowych festiwalach świata. Czuję, że mogłem i nadal mogę w tym uczestniczyć, co napawa mnie autentyczną dumą!

Czy potrafisz powiedzieć, w jaką stronę zmierza obecnie branża tatuażu w Polsce?

M.P.: Mam kilka swoich teorii, a jedną z nich mogę się podzielić. Tatuaż jest na szczęście daleki od bycia „ofiarą” automatyzacji. Poza tym to nabytek względnie trwały, a może nawet bardzo trwały, jeśli spojrzeć na niego z perspektywy dzisiejszych czasów. Według mnie trwałość tatuażu na ciele sprawia, że jest on perspektywiczną gałęzią sztuki. W przyszłości tatuaż stanie się szerszą niż w przeszłości formą manifestu społecznego – sprzyjać mu w tym będzie właśnie jego niezmienność. W czasach, kiedy wszystko wydaje się być na chwilę, tatuaż staje się manifestem, który przetrwa na skórze.